by nie złamać diety i nie przestać ćwiczyć
Wyjazdowe święta to poważna zmiana w jadłospisie i rytmie życia (na szczęście tylko kilka dni). Nie było sensu liczyć kalorii i wpisywać nic do Myfitnesspal'a.
Po kilku miesiącach podliczania, znałem już mniej więcej wielkości porcji jakie pozwalały mi utrzymać się w dziennym zapotrzebowaniu, więc teraz nadszedł egzamin by się sprawdzić "na oko".
Gorzej było z ogólną ilością dzienną kalorii. Tutaj trzymałem się odczucia głodu oraz pamiętania, czy każdy kolejny posiłek nie mógł spowodować przekroczenia limitów. To też nie było takie straszne. Oczywiście piłem dużo wody.
Jeśli chodzi o proporcje makroskładników, przy świątecznym wyborze potraw także nie było kłopotu z dopakowaniem białek i ograniczaniem węglowodanów.
Z uwagi na to, że nie jestem na diecie restrykcyjnej, a jedynie ograniczam i zmieniam proporcje, mogłem sobie pozwolić na pewne przyjemności. Wpadło więc kilka kawałeczków ciasta, nieco alkoholu, odrobina coli. Pieczywa, ziemniaków itp. udało się nie jeść. Załatwiło się też zapas pieczywa ryżowego i twarogu. "Także strach" przed świętami okazał się niepotrzebny.
Nowy Rok spędziliśmy w domu i tu było już łatwiej, ale też daliśmy spokój z typowym liczeniem kalorii. Pilnowalismy się tak samo jak poprzednio "na oko". Był szampan, własnej roboty dietetyczny serniczek na zimno, ze dwa drinki, kilka kostek czekolady i ogólne przestrzeganie proporcji węglowodanów do tłuszczy i białek.
Rezultat? Waga nie podskoczyła, a wręcz wróciłem na szlak i znów został tylko 1 kg do zejścia do wagi docelowej. Także brawo brawo dla mnie ;) Teraz tylko wrócić do rytmu ćwiczeń i liczenia kalorii, bo jeszcze za wcześnie by to porzucić (liczenie), za mało jeszcze wiem i za mało osiągnąłem z założonych celów.
Najlepszego w Nowym Roku dla wszystkich moich tutejszych gości! :)